Najbardziej wpływowy wynalazek. Jak wyszukiwarka Google zmienia nasze życie? (Big Data Po Polsku) [Audio]

Najbardziej wpływowy wynalazek. Jak wyszukiwarka Google zmienia nasze życie? (Big Data Po Polsku) [Audio]

Jeśli (jak ja kiedyś) sądzisz, że wyszukiwarka internetowa to najnudniejszy temat na świecie – powinieneś/naś przesłuchać ten odcinek. Staram się udowodnić, że “to jedno okienko” wpłynęło na biznes, gospodarkę, nasz styl myślenia czy nawet… na podejście do systemu edukacji!

Nowy odcinek co drugą środę. Zostań na dłużej! Subskrybuj kanał na Spotify czy YouTube oraz zapisz się na newsletter (na dole strony)

Odcinek(3) – Jak wyszukiwarka Google zrewolucjonizowała nasze życie, biznes czy system edukacji?

Gdzie znajdziesz ten odcinek?

Podcast znajdziesz w kilku miejscach. Linki będą sukcesywnie dochodzić.

  1. Spotify
  2. YouTube
  3. Podbean
  4. Tutaj!
  5. Apple podcast (niebawem)
  6. Google Podcast (niebawem)

Przypominam jeszcze, jeśli nie jesteś członkiem newslettera, po zaciągnięciu się na nasz okręt dostajesz na wejściu prawie 140 stron ebooka o Big Data! Nie zwlekaj;-)

 

Loading
Recenzja “Szukaj” – czyli jak Google i konkurencja wywołali biznesową i kulturową rewolucję

Recenzja “Szukaj” – czyli jak Google i konkurencja wywołali biznesową i kulturową rewolucję

Jeśli czegoś nie wiem – wchodzę w wyszukiwarkę i zdobywam wiedzę. Można powiedzieć, że wyszukiwarka to swoisty “rdzeń” internetu. Mogę tam znaleźć wszystko. Punkt wyjścia do wiedzy całej ludzkości. Tak jest dzisiaj. Tylko, że 25 lat temu… nikt tak nie myślał. Nawet nie było takiej możliwości. “Szukaj” to znakomita książka, która opisuje rozwój wyszukiwarek internetowych, z Google w roli głównej. Jednak najciekawszą rzeczą jest to, że napisana została 2005 roku. Z dzisiejszej perspektywy wiemy znacznie więcej i możemy zweryfikować niektóre fakty. Zapraszam do pierwszej recenzji książki na blogu RDF –“Szukaj – Jak Google i konkurencja wywołali biznesową i kulturową rewolucję”.

O czym jest, a o czym nie jest książka “Szukaj”?

Cóż, wbrew pozorom (oraz wbrew okładce), nie dostaniemy wcale historii Google. Nie dostajemy tu także życiorysu Siergieja Brina ani Larry’ego Page’a (założycieli Google). Wbrew temu co można pomyśleć czytając tytuł – nie będzie o kształtowaniu współczesnej debaty i problemach z cenzorowaniem treści o zabarwieniu konserwatywnym. Nie będzie, bo książka została napisana w roku 2005, a nie 2020.

Żeby właściwie oddać skalę czasu powiem tylko, że 2005 rok to 7 lat po założeniu Google. Obecnie zbliżają się już… 23 lata technologicznego giganta. Historia Google to niemalże historia Internetu. W czasie, w którym pisane były stronice “Szukaj”, nie było jeszcze Androida, Youtuba (w obecnym kształcie) ani Google Drive. Była za to… wyszukiwarka. Jedna z najnudniejszych usług o jakich można pomyśleć.

Czy na pewno? Książka zręcznie pokazuje, że wcale nie. Pokazuje drogę, jaką przeszły wyszukiwarki oraz cały kontekst. Opisuje rzeczy, które wydają się być z innego świata – długie dyskusje i zastanawianie się, czy opcja wyszukiwarki (nawet na pojedynczej stronie) jest dobrym i potrzebnym pomysłem. John Batelle maluje nam naprawdę kompleksowy obraz – włączając technikalia, aktualny rozwój internetu oraz rywalizację biznesową, a nawet kulturową (poruszany jest wątek chiński). Choć napisałem, że nie jest to książka o Google, to w rzeczywistości dostajemy kawał historii tej firmy. Stajemy się bliskimi obserwatorami przeżyć i przemyśleń dwóch założycieli, pierwszych pracowników firmy oraz ich konkurencji. To wszystko pozwala nam dostrzec, jak dynamiczna była sytuacja oraz jak wiele problemów musiała rozwiązać dwójka doktorantów Stanforda.

Pierwsze wyszukiwarki nie przypominały w niczym dzisiejszych. Na obrazku jeden z pionierów wyszukiwania internetowego – AltaVista

Jak wyglądał internet… 25 lat temu?

Wyobraź sobie, że chcesz się podzielić zdjęciami ze znajomymi. Nie wyślesz ich przez Signal czy Messenger. Nie zamieścisz na Instagramie. Pomyśl sobie, że chcesz się przekwalifikować. Co robisz? Na pewno nie wejdziesz do internetu, żeby poszukać dobrego kursu z danej dziedziny – po prostu nie ma ani takich kursów, ani… możliwości prostego wyszukania. Jedziesz do innego miasta? Zapomnij o GPS – przecież nie jesteś amerykańskim Marine! Nie umieścisz w sieci szybkich informacji, wiadomości sprawdzisz dopiero po wizycie w kiosku a żeby czymkolwiek zapłacić, musisz mieć gotówkę (lub czek).

To nie jest katastroficzna wizja sparaliżowania ludzkości. To nie jest też opis ery kamienia łupanego, wymalowany na ścianie jaskini. To opis naszego świata zaledwie 20-25 lat temu. TAK – było całkiem analogowo! Druga połowa lat 90′ to dopiero raczkujący Internet, raczej nowinka. Pamiętajmy, że chociaż sama technologia Internetu jest bardzo ciekawa, to naprawdę rewolucyjna staje się dopiero wtedy, gdy jest wypełniona treścią. Dziś wiadomo, że w jakiejś formie trzeba być obecnym w Internecie, jeśli prowadzisz działalność. Wtedy było to równie popularne, co współcześnie umieszczanie banerów nad pisuarem w pubie. Tak więc pierwsza rzecz jaką autor nam uświadamia: dzisiaj wiadomo, że na każde pytanie odpowiedź znajdę w internecie, wtedy absolutnie nie było takiego przeświadczenia.

 To były czasy tzw. Web 1.0. Czasy twórców i statycznych stron. Użytkownicy byli jedynie biernymi obserwatorami. Przypominało to nieco tak naprawdę tradycyjne media, przede wszystkim gazety, z którymi nie możemy nawiązać żadnej interakcji, ale które możemy przeglądać. Tyle tylko, że Internet był dostępny na ekranie, a nie w formie gazety. No i mieliśmy dostęp do wielu twórców… o ile mieliśmy ich adresy.

Search 1.0 – czyli jak to się zaczęło, z tym wyszukiwaniem?

Archie, australopitek wśród wyszukiwarek

Jednym z ciekawszych aspektów książki jest wycieczka po pierwszych, dawno zapomnianych wyszukiwarkach. W zasadzie jedyne w czym przypominały obecne, to fakt, że istnieje tam jakieś okienko, w które coś możemy wpisać, a na końcu dostajemy jakieś wyniki. Poza tym – absolutnie wszystko było inne. Wszystko zaczęło się od sympatycznie brzmiącej Archie. Aby nadać kontekst, przywołajmy słowa samego Autora:

“W roku 1990 naukowcy i technicy regularnie używali Internetu do składowania prac naukowych, specyfikacji technicznych i innego rodzaju dokumentów na publicznie dostępnych komputerach. Jednak bez znajomości dokładnego adresu komputera i nazwy pliku znalezienie tych archiwów graniczyło z niemożliwością. Program Archie przeszukiwał internetowe archiwa (stąd jego nazwa) i tworzył indeks każdego znalezionego pliku.”

Archie to pierwsza wyszukiwarka, dzięki której można było przeczesywać internetowe archiwa.

Jak wyglądała Archie? Mniej więcej tak jak to widać powyżej. Swoją drogą, Archie miała swoje narodziny 10 września 1990 r. Co prawda było to 3 lata przed narodzinami autora tego artykułu, ale za to urodziny możemy obchodzić niemal razem (09.09);-). Co ciekawe – z wyszukiwarki można skorzystać nawet teraz, pod tym linkiem (choć raczej jedynie w ramach ciekawostki).

Warto jednak powiedzieć w jaki sposób Archie działała (działał?). Wyszukiwarka odbierała zapytania zbudowane ze słów kluczowych. Następnie przeszukiwała archiwa poszukując tych słów w nazwach plików. Po wszystkim, jako wynik zwracała listę miejsc, w których owe pliki znaleziono. Nie jest wielką sztuką dostrzec, że rozwiązanie to było podobne do współczesnych wyszukiwarek podobnie, jak australopitek do nas. Problematyczne było zarówno to, że zwracane nie były pliki a lokalizacje, jak i to, że indeksowane były jedynie tytuły. Trzeba było mieć więc albo wiedzę, że taki dokument istnieje, albo mieć znakomitego nosa.

Altavista, czyli pierwszy mocny przełom

Lata później sprawy zaczęły nieodwracalnie pędzić w kierunku, który mamy współcześnie. Nie chodzi tu jednak o kwestię wyszukiwarek, a o dynamikę rozwoju Internetu. W 1995 roku sieć liczy już 10 mln witryn i rozwija się w absurdalnym tempie 2000% rocznie. Oczywistym staje się, że ogarnięcie takiego zbioru danych będzie bardzo, bardzo trudne. Nie chodzi, pamiętajmy, o samo zebranie (co już jest wyczynem), ale także o przeszukiwanie w czasie rzeczywistym. Potrzeba byłoby jakiegoś… superkomputera.

I tutaj z pomocą przychodzi firma DEC (Digital Equipment Corp.) ze swoją Alta Vistą. Historia powstania tej wyszukiwarki jest niejasna. Powtarzający się jednak motyw jest taki, że firma stała na krawędzi upadku. Jak tlenu potrzebowała pieniędzy oraz dobrego PR. I tu pojawił się pomysł, żeby dla nowego superprocesora napisać coś, co będzie imponującym eksperymentem pokazującym jego możliwości. W ten sposób Louis Monier zabrał się do pracy, w efekcie tworząc przełomową wyszukiwarkę internetową – Alta Vistę. Różniła się od innych obecnych na rynku tym, że nie indeksowała jedynie adresów url, ale całe strony oraz… no własnie, indeksowała je w ogromnym tempie, dzięki wysłaniu “na łowy” nie jednego crawlera, a… tysiąc. Było to możliwe właśnie dzięki procesorowi.

Niestety, Alta Vista została z czasem wyprzedzona przez Google. Po drodze przeszła długą wędrówkę miotając się między rozmaitymi decyzjami biznesowymi, kilkukrotnymi próbami wejścia na giełdę, zmianą właścicieli, aż w końcu żywot swój dokonała w Yahoo! w 2013 roku. Alta Vista jest wzorcowym przykładem tego co dzieje się, gdy nie umiemy dostosować biznesu do zmieniającej się rzeczywistości.

Baza Intencji – wyszukiwanie, jako “rdzeń” Internetu oraz Big Data

Powoli dochodzimy do sedna, które moim zdaniem najmocniej pokazuje jaką potęgę od początku trzyma w swoich rekach Google. Jeśli ktoś nie będzie mógł przebrnąć przez książkę – najlepiej przeczytać chociaż pierwszy rozdział “Baza Danych Intencji”. Bardzo często w debacie przewija się pytanie o to kto jest na naszym świecie najbardziej wpływowy. Wymieniamy tu zwykle polityków i biznesmenów. No więc jak myślisz, jaki rodzaj biznesu ma największy wpływ na nas wszystkich? Dostawcy ropy? Media? Blisko. Kiedy nad tym pomyślimy, dojdziemy do oczywistego wniosku, że największy wpływ mają na nas ci, którzy nas najlepiej znają. Zwykle to była nasza rodzina, przyjaciele, czasami przebiegli politycy.

Problem polega jednak na tym, że oni wszyscy widzą pewną powłokę, którą chcemy (lub nie) im sprzedać. Nawet jeśli z kimś rozmawiamy, modelujemy intencjami, które z nas wychodzą. A co, jeśli… mieć dostęp do samego wnętrza naszego mózgu? Bez wszystkich filtrów, po prostu – jeśli znać nasze myśli, które wychodzą prosto z mózgu (czy też “z serca”)?

Właśnie w takiej pozycji usadził się Google. Jak pisze John Battelle, zdał sobie sprawę z tego jaką potęgę trzyma Google, gdy przeglądał wydanie Google Zeitgeist podsumowujące 2001 rok (Google Zeitgeist to poprzednik Google Trends). w tamtym czasie najpopularniejszymimi wyszukiwania były: Nostradamus, CNN, World Trade Center, Harry Potter, wąglik. Lista tracących popularność fraz wskazywała, że ludzie przestawali interesować się głupotami: Pokemon, Napster, Big Brother, X-Men, zwyciężyni teleturnieju “Kto chce poślubić multimilionera”.

Jak napisał Autor:

“Byłem w szoku. Zeitgeist ukazał mi, że Google nie tylko trzyma rękę na pulsie kultury, ale tkwi bezpośrednio w jej systemie nerwowym. Tak wyglądało moje pierwsze zetknięcie z tym, co później nazwałem Bazą Danych Intencji – żywym artefaktem o wielkiej mocy. >>Dobry Boże<<, pomyślałem sobie, Google wie, czego szukają ludzie! Stwierdziłem, biorąc pod uwagę miliony zaputań zmierzających każdej godziny do serwerów Google, że firma ta siedzi na kopalni złota. Na podstawie zgromadzonych w niej informacji o ludzkich zamiarach można by utworzyć wiele przedsiębiorstw prasowychL w istocie pierwsze – eksperymentalny >>Google News<< – już powstało. Czy Google nie mogło  założyć też firmy zajmującej się badaniami i marketingiem, która mogłaby precyzyjnie informować o tym, co ludzie kupują, co chcą a czego unikają?”

I tutaj właśnie leży sedno. Wyniki wyszukiwania są zakryte przed znajomymi. Znamy je tylko my i maszyny Google. Udajemy się tam tylko wtedy, gdy chcemy coś znaleźć, czegoś się dowiedzieć. Szkodzilibyśmy więc sobie bez pożytku, gdybyśmy udawali. Jesteśmy szczerzy, naturalni. Google dokładnie wie, czego poszukujemy, czym żyjemy, czego pragniemy. To właśnie autor nazwał Bazą Danych Intencji. Kto więc może być najbardziej wpływowy? Oczywiście – firma, która ma dostęp do naszego serca, naszej świadomości, pragnień… i która to firma może na tym robić pieniądze oraz zręcznie modelować wynikami.

Moim zdaniem właśnie dlatego przeszukiwanie to samo sedno zarówno internetu, jak i Big Data. Docieramy do samego sedna i przetwarzamy najbardziej “szczere” dane, aby poznać prawdę o nas. Jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, jest to prawda i olbrzymia moc. A jak wiadomo – “Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność ;-).

Google wczoraj, Google dzisiaj, czyli jak autor widział przyszłość?

Podtytuł ten to parafraza rozdziału “Google dzisiaj, Google jutro”, który jest pewną próbą przewidzenia przyszłości. Z dzisiejszej perspektywy, po niemal 16 latach, możemy powiedzieć, czy trafną;-).

Rywalizacja z Yahoo (i Microsoftem)

Autor zaznacza, że:

“Konkurencja Google jest bardzo liczna, ale najważniejszym z rywali, przynajmniej w latach 2005-2006 jest Yahoo. W roku 2007 trzeba też będzie stawić czoła przygotowującemu najcięższą artylerię Microsoftowi, ale na dzień dzisiejszy głównym wrogiem Google jest Yahoo”

Zacznijmy od tej drugiej części – Microsoft. Być może Autor miał na myśli wyszukiwarkę Msn Search, która weszła jednak do użycia w 2005 roku. W chwili inauguracji indeksowała 5 mld stron i była używana przez 1/6 internautów. Następnie przekształciło się w Windows Live, aby zostać przemianowane na Bing.

Jeśli chodzi o Yahoo, nie była i nie jest to stricte wyszukiwarka. Oczywiście funkcja wyszukiwarki oczywiście także istnieje, natomiast inne elementy są znacznie silniejszym atutem firmy (jak na przykład Yahoo Finance).

Jak wyglądają obecnie procentowe udziały w całym torcie wyszukiwarek na świecie?

  1. Google – 91.95%
  2. Bing – 2.93%
  3. Yahoo – 1.51%

Można powiedzieć, że z jednej strony faktycznie najsilniejsza konkurencja pozostała najsilniejszą konkurencją. Tyle, że realnie Google jest monopolistą.

Wielki system operacyjny WWW działający na infrastrukturze Google

Najbardziej śmiała wizja przytoczona przez autora to utworzenie wielkiego systemu operacyjnego, który łączy różne urządzenia i usługi. Taki system miałby działać na infrastrukturze Google. Następuje tu analogia do Microsoftu, który postawił komputer w każdym domu i zainstalował na nim Windowsa. Niedługo – według Battella – będziemy pracować na jednym wielki systemie. Tam będą składowane dane, tam będziemy rozmawiać, pracować itd.

Dzięki temu Google uda się zrealizować swoją misję o “uporządkowaniu światowych zasobów informacji, aby stały się one powszechnie dostępne i użyteczne”.

“Misja Google, polegająca na porządkowaniu i udostępnianiu światowych informacji, pozwala spółce udostępniać wszystkie usługi, które mogą się naleźć na komputerowej platformie – od codziennych aplikacji jak przetwarzanie tekstu i arkusze kalkulacyjne (w tej chwili domena Microosftu), do bardziej futurystycznych usług, takich jak wideo na żądanie, składowanie osobistych mediów, albo nauka na odległość.

Cóż, sądzę że ta śmiała wizja została w większości zrealizowana. Co prawda w pomyśle Autora Google byłby hegemonem, który staje się głównym dostawcą całego życia (dalej jest mowa także o dostarczaniu kablówki, bycie uniwersytetem itd). W tym zakresie nie udało się Google zawłaszczyć całego tortu – moim zdaniem na szczęście. Są inne przestrzenie, takie jak Microsoft Teams, Zoom, wirtualne dyski itd.

Znakomita większość jednak… ma miejsce! Mamy przecież Hangouts, mamy Google Drive (w tym dokumenty i arkusze kalkulacyjne). Co więcej – mamy androida, a nawet Google Street View, tak więc firma weszła na obszary, które (pozornie) z wyszukiwaniem nie mają wiele wspólnego. Stanowi to naprawdę wysoki kunszt wizjonerski Johna Battella i należy mu oddać szacunek.

Google Video, poprzednik YouTube. Wielki gigant nie zawsze może rywalizować z niezależnymi usługami.

Youtube

“Kolejnym ważnym trendem jest wzrost popularności wideo. W zeszłym roku YouTube, serwis udostępniania plików filmowych, stał się jednym z największych w sieci, a w reklamę wideo zainwestowano setki milionów dolarów. Mimo, że produkt Google Video jest nowatorski i popularny, firma ta w oczach opinii publicznej przegrała z YouTube. Czy Google pozostanie miłe dla firm typu YouTube, indeksując ich zawartość i ograniczając się do roli centrali telefonicznej, tak jak w przypadku tekstu? Czy też spróbuje rywalizować poprzez własną usługę, z nadzieją na przechwycenie całego naszego zainteresowania, tak jak to robiły stare sieci (ABC, CBS, NBC)? Nie znamy jeszcze odpowiedzi, ale same pytania są bardzo ciekawe”

To chyba mój ulubiony cytat;-). Google Video można zobaczyć powyżej (obecnie także dostępne, ale w zupełnie innym celu i formie). Tak więc, cóż… dziś już znamy odpowiedzi na te pytania. Google wykupiło YouTube, pozyskując tym samym ogromną rzeczywistość, rzeczywistość filmów. Nawiasem mówiąc, poprzez Youtube (i system rekomendacji) ma gigantyczne możliwości oddziaływania na nasz styl myślenia.

Podsumowanie

John Battelle wykonał kawał roboty pokazując historię wyszukiwania. Zrobił jednak jeszcze więcej roboty, ukazując jak bardzo potężnym sednem całej branży może być wyszukiwanie. Z całą pewnością wrażenie powinno zrobić z dzisiejszej perspektywy to, do jakiego punktu doszedł Google. Nie jest to już jedynie wyszukiwarka – to ogromny moloch, który dostarcza nam całą gamę usług, z których korzystamy. Uczy się każdego naszego ruchu i upraszcza życie. Ma to oczywiście swoją cenę. Pytanie “czy jesteśmy gotowi ją płacić?” pozostaje otwarte – do odpowiedzi przez każdego z osobna.

Ja ze swojej strony na pewno polecam “Szukaj”. Lektura pouczająca i mocno wgryzająca się w całą sprawę.

Polecam także oczywiście naszą stronę na LinkedIn oraz newsletter, dzięki któremu zostaniemy w kontakcie;-).

 

Loading
Google inwestuje nad Wisłą – współczesna montownia, czy stajnia wybitnych umysłów?

Google inwestuje nad Wisłą – współczesna montownia, czy stajnia wybitnych umysłów?

Google dokonało właśnie kolejnej dużej inwestycji w Polsce. Tym razem na tyle dużej, że potrzebowało wynająć 14 pięter w prestiżowym budynku The Warsaw Hub C. Taka informacja zawsze przyjemnie głaszcze nas po głowach łechcząc nieco nasze ego. Pytanie jednak, czy na pewno inwestycja powinna nas aż tak bardzo cieszyć? Czy może jednak na wyrost są szumne nagłówki o “wiekopomnych centrach rozwoju” oraz “skoku technologicznym”, za każdym razem gdy jakiś gigant technologiczny zechce zostawić tu nieco dolarów? Zapraszam na krótką notkę;-)

Po co Google wynajęło aż 14 pięter luksusowego wieżowca?

Niewątpliwie informacja o tym, że Google wynajęło kilkanaście pięter jest elektryzująca. Firma poinformowała, że ma zamiar zbudować w niej Centrum Rozwoju Technologii Google Cloud. W ramach tego posunięcia rekrutowani będą inżynierowie nie tylko z Polski, ale także zza granicy. Organizacja przypomina, że obecnie zatrudnia w naszym kraju ponad 900 pracowników, z czego pokaźną część stanowią inżynierowie.

Biuro jest zaaranżowane w stylu znanym nam dobrze z amerykańskich filmów o gigantach technologicznych. Każde z pięter odnosi się do któregoś regionu Polski. Na najwyższej kondygnacji spotykać się będzie zarząd, zaś do dyspozycji pracowników oddana została kawiarnia oraz taras z widokiem na miasto.

Siłownia w biurze Google w The Warsaw Hub, materiały prasowe, fot: Jacek Waszkiewicz

Poza tym ludzie pracujący w polskim oddziale Google będą mieli możliwość skorzystać z siłowni (także z widokiem na Warszawę), salonu do masażu, salonu gier, biblioteki czy miejsc dla rodziców z dziećmi. Biurowiec posiada także strzeżony parking dla rowerów oraz wtyczki do ładowania samochodów elektrycznych. Pierwsi pracownicy już pracują z nowego biura, ale to dopiero początek – zatrudnienie dopiero rusza.

Czym dokładnie jest nowa inwestycja Google w Warszawie?

Skoro znamy już standard życia pracowników Google w nowym warszawskim biurze, czas postawić pytanie z początku: czy jest się z czego AŻ TAK cieszyć? W końcu fajne miejsce pracy to nie wszystko – możemy być jedynie listkiem figowym, który zamaskuje fakt, że pracownicy traktowani są po prostu jako zwykła tania siła robocza, użyta jedynie do obsługi TYCH PRAWDZIWYCH centrów technologicznych – osadzonych gdzieś w Berlinie czy Paryżu.

Jak będzie naprawdę, życie pokaże. Moim zdaniem jednak – zdecydowanie jest się z czego cieszyć. W przeciwieństwie do budowy w Polsce kolejnych chmurowych Data Center (co samo w sobie jest oczywiście bardzo dobre, ale rewolucji nie wnosi), inwestycja Google to krok zdecydowanie jakościowy.

Jesteśmy na blogu Big Datowym, więc moje spojrzenie ma pewne skrzywienie w tą stronę. Google jako organizacja jest fundamentem branży Big Data i jej wkład jest nie do przecenienia. Jest także trzecim największym dostawcą usług chmurowych (GCP to ok. 10% światowego tortu) – zaraz po AWS oraz Azure. Rozwój technologi cloudowych to obecnie jeden z motorów rozwoju naszej branży – a być może nawet więcej, rozwoju współczesnego świata w ogóle (choć nie ma co traktować chmury “magicznie”zapraszam do krótkiego zestawienia cloud vs. on premise oraz pogłębionej analizy na ten temat). W Polsce powstanie zaś… Centrum Rozwoju Technologii Google Cloud. I będzie największym tego typu miejscem w całej Europie.

Google w The Warsaw HUB
Centrum Rozwoju Technologii Google Cloud w The Warsaw Hub, materiały prasowe, fot: Jacek Waszkiewicz

Nad czym będą pracować inżynierowie w Centrum Rozwoju Technologii Google Cloud?

Zdecydowanie nie będzie to ośrodek typu “call-center”. Inżynierowie mają rozwijać wewnętrzne technologie Big Data oraz dbać o to, żeby Google Cloud Platform zdobywało kolejne kawałki rynkowego tortu.

Nad czym dokładnie będą pracować, oczywiście pozostaje w pewnej mierze tajemnicą. Jest jednak kilka elementów, które udało się “wyłuskać”, a które mogą zaciekawić pasjonatów. Poniżej kilka z nich:

  1. Praca nad usługami dynamicznie przydzielającymi moc obliczeniową dla klientów biznesowych.
  2. Rozwój maszyn wirtualnych
  3. Rozwijanie Google Compute Engine – czym Polacy zajmowali się już w przeszłości
  4. Rozwój Google Kubernetes Engine – nad czym także już pracowali. Kubernetesa znają chyba wszyscy w Big Data (lub chociaż o nim słyszeli). Miło będzie pracować z tą technologią mając świadomość, że chociaż częściowo powstaje w Warszawie;-).
  5. Rozwój globalnej infrastruktury sieciowej, która jest odpowiedzialna za łączenie serwerów i serwisów.
  6. Praca nad rozwiązaniami z zakresu analizy danych – można przypuszczać, że chodzi tu o rozwiązania typu Business Intelligence, takie jak Looker.
Image
Centrum Rozwoju Technologii Google Cloud w The Warsaw Hub, materiały prasowe, fot: Jacek Waszkiewicz

Inwestycja Google w Warszawie to także szkolenia

Poza pracą stricte inżynierską, Google będzie także edukować i dzielić się swoim know-how. W tym celu nowie biuro wyposażone zostało w dwupiętrowe audytorium na 100 miejsc, trzy duże sale warsztatowe oraz pracownię UXLab, która umożliwia prowadzenie warsztatów z UX design produktów i usług. Działalność edukacyjna będzie miała na celu rozwój kompetencji inżynierskich z zakresu przetwarzania chmurowego (cloud computing).

Poza szkoleniami indywidualnymi, Google ma zamiar pracować z firmami zainteresowanymi wykorzystaniem możliwości chmurowych. Dzięki temu nowe centrum może stać się pewnym silnikiem zmian w polskiej gospodarce, w kierunku usług chmurowych.

Niektórzy mogą wpaść w zachwyt, szczególnie biorąc pod uwagę chęć szkoleń i dzielenia się swoim know-how. Oczywiście Google nie będzie czynić tego charytatywnie. To działanie stricte biznesowe – będzie czerpać z tego zyski, choć pewnie w wielu miejscach w nieco dalszym terminie. Nawet jeśli szkolenia będą darmowe, firma będzie zyskiwać poprzez szybsze pozyskiwanie dobrych pracowników oraz klientów Google Cloud Platform.

Czy to źle? Absolutnie nie – takie działanie jest win-win. Wygrywamy wszyscy, bo organizacja się rozwija, osiąga zyski i wpływy, my zaś modernizujemy firmy i społeczeństwo. No i – miejmy nadzieję – zyskujemy wszyscy wpływy w budżecie państwa;-)

Blog RDF to miejsce, gdzie tematy techniczne spotykają się z biznesowymi. W wymiarze Big Data rzecz jasna. Dołącz do newslettera i razem budujmy polską społeczność Big Data;-).

 

Loading